poniedziałek, 25 lutego 2013



Indonezja

Energia, która od niego promieniowała, oślepiała uczestników konferencji prasowej. Podobnie jak kolor jego włosów – świetliście jasny blond podkreślony przez mocną opaleniznę, jaką uzyskał Bowie w trakcie trasy koncertowej. Wszystko działo się gdzieś na kontynencie azjatyckim pod koniec 1983 roku, podczas Serious Moonlight - jednej z najdłuższych i najbardziej udanych tras Bowiego. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Mówi się, że każdy członek zespołu miał strój dopracowany i zaprojektowany w najmniejszych detalach. David wystąpił od maja do grudnia praktycznie na wszystkich zamieszkałych przez człowieka kontynentach. 

To właśnie tutaj, na konferencji prasowej, zupełnie na drugim końcu świata, jeden z wielu uderzająco podobnych do siebie dziennikarzy i dziennikarek zapytał Bowiego o jego słabość do Dalekiego Wschodu. 
- Czy zawsze byłeś zafascynowany Wschodem?
- Tak... ...myślę... ...hmm... wydaje mi się, że widziałem Teatr Kabuki w brytyjskiej telewizji – lata temu, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem. (…) Dzięki teatrowi zainteresowałem się kulturą, wiesz, jedna rzecz prowadzi do drugiej. Potem przyjechałem do Japonii – w siedemdziesiątym drugim, jak sądzę i tak ta moja fascynacja Wschodem ciągle trwa...

-------------------------------------

Jak to często bywa z podróżami - podobnie jak ze Szwajcarią - z Indonezją związana jest piosenka. 

Choć Bowie uwielbia wszelkie egzotyczne podróże, szczególny związek połączył go z  miejscowością na Zachodnim Bali o dźwięcznej nazwie Amlapura


Wyświetl większą mapę 


Potwierdzać zdaje się to zaśpiewany w kilku językach przez zespół Bowiego - Tin Machine - kawałek o tej samej nazwie. 


Pierwszy raz odwiedzili Amlapurę z Tin Machine w ramach wakacyjnego wyjazdu. O samym mieście można dużo powiedzieć, ale przewodniki po Indonezji zaproszą nas do niego dopiero po zwiedzeniu innych, bardziej interesujących miejsc. Co zatem urzekło Davida aż do tego stopnia? Pozostaje to chyba zagadką. 

Bowie śpiewa: „(...) Marzę o Amlapurze, / nigdy nie widziałem bardziej lśniącego klejnotu (...)”. W tekście nawiązuje też do epoki kolonializmu, wspominając koszmar mieszkańców tych okolic - piekielny statek widmo: Latającego Holendra, a także, jak się zdaje, zmarłych tragicznie dusz dzieci zamieszkałych w Karangasem podczas wybuchu tamtejszego wulkanu w 1963 r. Po tych wydarzeniach właśnie zdecydowano się zmienić nazwę miejsca na Amlapura. Wierzono, że będzie to oznaczało pokorę jej mieszkańców, albo chciano w ten sposób ukryć miasto przed następną erupcją i związanym z tym koszmarem. 

Ten utwór to popis muzyków – piosenka trudna technicznie, zarówno do zagrania jak i zaśpiewania. Bowie robi to półtonem – starając się wyrazić smutek i przygnębienie, a jednocześnie urok tego, przecież tragicznie doświadczonego miasta. Istotne znaczenie ma, że utwór się nie kończy – jest raczej przerwany, nagle urwany, podobnie jak życie miasta po wybuchu wulkanu. 

Kawałek został nagrany między 1989 a 1990 rokiem w Sidney. 



Oczywiście nie na muzyce kończy się zauroczenie i sentyment do Wschodu. 

Iman z Davidem szybko dogadali się z architektem Arne Hasselqvist'em, aby zaprojektował dla nich wyjątkowy dom. W 1986 roku, przed Świętami, David zakupił ziemię na wyspie Mustique na Karaibach. Trzy lata później wszystko było już gotowe – dzięki współpracy architektów z Nowego Jorku pod wodzą Hasselqvista. Ogrody zaprojektował Michael White. 



Domek w stylu balijskim powstał przed 1992 rokiem, kiedy nie było jeszcze mody na tego typu budownictwo. Kolejny dowód na to, że David Bowie praktycznie w każdym aspekcie życia wyprzedzał swoją epokę. 

O całym przedsięwzięciu mówił z lekkim przymrużeniem oka: „Uwielbiam dobry banał, a ten domek jest dla mnie po prostu najbardziej zachwycającym banałem”Zapytany o domek wprost, Bowie odpowiada: "Szczerze mówiąc, to było dość dziwne. Spędziłem kilku dni z Mickiem [Jaggerem] i Jerrym w ich domu, a podczas oczekiwania na łodzi miałem zamiar popływać po Karaibarch co nigdy się stało, ponieważ śruba wypadła czy coś. Dlatego nie mając nic innego do roboty postanwiłem się przejść, pozwiedzać – wpadłem na teren należący do  Hasselqvist'a – pogadaliśmy o tym. Powiedziałem sobie – czemu nie!”

“Jestem rannym ptaszkiem" mówił Bowie, odpoczywając na XIX wiecznej, indyjskiej leżance. “Wstaję gdzieś pomiędzy piątą a szóstą, piję kawę i czytam przez kilka godzin zanim wszyscy pozostali wstaną. Potem jemy śniadanie a potem wszyscy schodzą na plażę – nic zaskakująco oryginalnego. Najlepszą rzeczą w tym domu jest to, że składa się z wielu małych kącików w których możesz się schować – możesz chodzić nawet przez osiem dni i każdego dnia znaleźć miejsce, w którym jeszcze nie byleś. Trochę tam rzeźbię, czyli robię coś, czego nie robiłem odkąd kształciłem się w sztuce”

Na dalekim wschodzie Bowie zmierzył się z poważną próbą aktorską, być może najlepszą ze wszystkich ról w swojej karierze. Na wyspie Jawa wystąpił w filmie „Merry Christmas, Mr. Lawrence”. Tę filmową ucztę dla fanów Davida, celnie podsumował jeden z widzów: „Doskonały obraz Oshimy to pochwała wolności umysłu i zasad moralnych, które powinny wyrastać ponad różnice kulturowe.”



Muzyczne wojaże po kontynencie azjatyckim muzycy zakończyli miłym gestem. Ostatnie koncerty trasy Serious Moonlight (a szczególnie ten z 8 grudnia 1983 w Hong Kong Coliseum) mogły być zapamiętane na bardzo długo zarówno przez fanów Bowiego jak i Beatlesów, jego starych, dobrych znajomych. 

Kilka dni wcześniej, wiedząc o zbliżającej się trzeciej rocznicy tragicznej śmierci Johnna Lennona, Earl Slick, gitarzysta grający z Bowiem w tej trasie, zaproponował mu, żeby zagrali kawałek „Across The Universe”  ku pamięci Johnna. Sam Bowie odniósł się do tego z entuzjazmem, idąc nawet dalej i mówiąc: „Cóż, jeśli mamy to zrobić, równie dobrze możemy zagrać >Imagine<”. W sumie owa piękna kompozycja wybrzmiała na Dalekim Wschodzie co najmniej kilka razy w  roku 1983.

Superg

niedziela, 24 lutego 2013

Everyday Heroes


To piękna i jednocześnie niesamowicie melancholijna piosenka - mówił o "Heroes" Brian Eno w wywiadzie dla "Q Magazine" w 2007 roku. - Możemy być bohaterami, ale tak naprawdę wiemy, że czegoś brakuje, coś jest stracone.

Chcielibyśmy, żeby każdy mógł zostać bohaterem. Przynajmniej na jeden dzień. Dlatego ogłaszamy konkurs.




Żeby zostać bohaterem, wystarczy zrobić sobie (lub komuś) zdjęcie w pozie Bowiego z okładki "Heroes".

Spośród nadesłanych prac, co drugi dzień wybierzemy jedną, której autor dostanie od nas zestaw: książkę "Bowie: Biografia" Marca Spitza z ekskluzywnym zdjęciem i plakatem.

Wszystkie dostarczone fotografie opublikujemy w albumie na naszym facebookowym profilu, gdzie odbędzie się głosowanie publiczności. Trzy zdjęcia, które po zakończeniu konkursu będą miały najwięcej kliknięć "Lubię to", wygrywają najnowszą płytę Bowiego "The Next Day".

Ale to jeszcze nie koniec nagród :) Autorów trzech wybranych przez nas zdjęć, spośród wszystkich nadesłanych, zaprosimy na profesjonalną sesję zdjęciową, inspirowaną okładką "Heroes".

Konkurs trwa od 25 lutego do 10 marca 2013r. Ogłoszenie wyników nastąpi 11 marca 2013r.

Zdjęcia można przesyłać drogą elektroniczną na konkurs.bowiedamaged@gmail.com
W treści maila proszę podać imię i nazwisko oraz adres.

Więcej informacji dostępnych jest w Regulaminie Konkursu.

Żeby zachęcić Was do zostania bohaterem, publikuję (poza konkursem oczywiście) moją wersję "Heroes" :)


O przebiegu konkursu będziemy na bieżąco informować na facebookowej stronie Bowie-damaged i Wydawnictwa Dobre Historie.

Trzymamy kciuki!
Bowie-damaged i zespół Dobrych Historii

środa, 20 lutego 2013



Kansai Yamamoto


Zając z Inaby

Osiemdziesięciu jeden braci było Książętami pewnego kraju. Każdy z nich chciał poślubić tę samą Księżniczkę Yakami z Inaby. Aby rozwiązać spór postanowili, że razem wybiorą się do Inaby, i każdy z osobna spróbuje przekonać Księżniczkę by poślubiła właśnie jego. 

Choć osiemdziesięciu z tych braci było zazdrosnych o siebie nawzajem, wspólnie nienawidzili osiemdziesiątego pierwszego, który był dobry i miły. Kiedy wyruszyli w drogę, starsi bracia kazali biednemu osiemdziesiątemu pierwszemu wlec się z tyłu i nieść bagaże, jakby był służącym a nie Księciem, jak oni.

Po pewnym czasie przybyli do Przylądka Keta gdzie zobaczyli zająca, który miał zdarte futro. Leżał bardzo chory i zbolały. Osiemdziesiąt Książąt powiedziało do zająca - Oto, co powinieneś zrobić: wykąp się w morzu, a potem połóż się na stoku góry i pozwól, by wiatr cię przewiał. To sprawi, że twoje futro wkrótce odrośnie, obiecujemy ci.

Biedny zając uwierzył, jednak gdy tylko słona woda wyparowała, cała jego skóra popękała na słońcu i wietrze, co sprawiło mu olbrzymi ból. Wtedy nadszedł będący daleko w tyle osiemdziesiąty pierwszy brat. - Czemu tak leżysz i płaczesz? - spytał. - O mój losie! - zapłakał zając. - Byłem na wyspie Oki i chciałem przejść na ten ląd. Nie wiedziałem jak to zrobić, ale w końcu obmyśliłem plan. Powiedziałem morskim krokodylom: ‘Policzmy ile jest w morzu krokodyli, a ile zajęcy na lądzie. Zacznijmy od krokodyli. Niech każdy z was położy się jeden za drugim poczynając od tej wyspy aż do Przylądka Keta, a ja idąc po was policzę ilu was jest. Gdy to zrobię przeliczymy zające, i dowiemy się, których jest więcej'. Krokodyle ułożyły się jak chciałem, jednak ja będąc już prawie po drugiej stronie zaśmiałem się i powiedziałem ‘Wy głupie krokodyle, nie obchodzi mnie ilu was jest, ja tylko chciałem po was przejść na drugi brzeg'.’Och! Czemuż rozpuściłem jęzor zanim nie stanąłem bezpiecznie na suchym lądzie? Ostatni krokodyl, ten, który leżał na samym końcu, ugryzł mnie i zerwał ze mnie całe futro. - I dobrze ci się odpłacił za twoje cwaniactwo. - powiedział osiemdziesiąty pierwszy brat. - Ale kontynuuj opowieść. - Gdy leżałem i płakałem - ciągnął zając - nadeszło osiemdziesięciu Książąt, którzy powiedzieli bym wykąpał się w słonej wodzie i położył na wietrze. Zrobiłem to, i teraz jest gorzej niż wcześniej. Całe ciało boli i cierpi. - Wtedy osiemdziesiąty pierwszy brat powiedział zającowi - Idź szybko do rzeki, umyj się dokładnie słodką wodą, a potem wytarzaj się w pyłku z rosnącej na brzegu turzycy. Gdy to zrobisz skóra się wyleczy, a futro odrośnie.

Tak też zając zrobił i tym razem całkowicie wyzdrowiał. Potem powiedział do dobrego brata - Co do tych osiemdziesięciu Książąt, twych braci, to nie powinni dostać ręki Księżniczki Inaby. A ty, choć niesiesz pakunki, to Wasza Wysokość, powinieneś dostać zarówno rękę Księżniczki jak i kraj we władanie. - Jak się później okazało, Księżniczka nie chciała mieć nic wspólnego z osiemdziesięcioma braćmi, a wybrała tego osiemdziesiątego pierwszego, który był dobry. Potem został on Królem i w szczęściu przeżył resztę swego życia.



Wybaczcie mi proszę ten przydługi wstęp, ale przytoczenie opowieści o zającu z Inaby wydaje mi się absolutnie konieczne w kontekście tego, o czym chcę dzisiaj pisać. Chodzi nie tylko o klimat i przekaz japońskiej mitologii, ale też o bezpośredni związek z Bowiem zakochanym w oriencie. Powyższa legenda była inspiracją dla Kansai Yamamoto, który ubrał Ziggy'ego Stardusta.




Kansai Yamamoto (proszę nie mylić z Yohji Yamamoto) w świecie mody zadebiutował kolekcją "Kansai in London" w 1971 roku. Była ona nie tylko pierwszą dla projektanta, ale też pierwszą w historii zaprezentowaną w Londynie przez Japończyka. W tym czasie David Bowie wydał już m. in. The Man Who Sold the World oraz Hunky Dory i lada chwila miał powołać do życia kosmitę, który rozsławi jego imię na całym świecie. Kiedy po pierwszych sukcesach opracowywał wizerunek Ziggy'ego do kolejnych występów, zwrócił się w stronę kultury orientu, która inspirowała go od czasów znajomości z Lindsay'em Kempem. Jest on brytyjskim tancerzem i aktorem. Ukończył Bradford Art College, gdzie uczył się sztuki pantomimy od samego Marcela Marceau. Kemp zapoznał Bowiego z teatrem Kabuki. Późniejsza trasa The Ziggy Stardust Tour, promująca płyty The Rise and Fall of Ziggy Starust... oraz Aladdin Sane, była pod dużym wpływem japońskiej sztuki teatru. Bowie nie tylko ruszał się jak aktorzy Kabuki, ale też wyglądał jak oni. Wyrazisty, kontrastowy make up, podkreślający androgeniczną urodę oraz odważne kreacje, czerpią z tradycji Kabuki. Niektóre kostiumy Ziggy'ego używano wcześniej w przedstawieniach. Pozostałe zaprojektował Yamamoto.


Woodland Creatures
Jednym z projektów przedstawionych przez Kansai w Londynie w 1971 roku był "Woodland Creatures" - strój inspirowany legendą o zającu z Inaby. Kombinezon symbolizuje zwierzę obdarte ze skóry. Bowie postanowił wykorzystać go jako kostium i tak rozpoczął współpracę z japońskim projektantem. 

Projekty Kansai Yamamoto, które razem wybraliśmy do trasy promującej "Ziggy'ego Stardusta" i "Aladdin Sane" znacząco przyczyniły się do odejścia od lat 60. i stworzenia nowej wrażliwości postmodernistycznych lat 70. Odważne pomysły Kansai przeniosły japoński design ubrań do czołówki światowej mody - stwierdził niedawno Bowie (źródło) przy okazji otwarcia wystawy w tokijskim muzeum, poświęconej projektantowi.


Tokyo Pop
Stylizacje stworzone przez Yamamoto na potrzeby trasy koncertowej, to przede wszystkim słynne kombinezony wzorowane na japońskich kimonach. Do najbardziej charakterystycznych modeli należą "Tokyo Pop", który wykorzystuje stosowaną w Kabuki technikę hiki-nuki, pozwalającą artyście zmienić kostium nie schodząc ze sceny oraz asymetryczny kombinezon z odkrytym ramieniem, w którym projektant odtworzył typową dla kimono cechę - nakładanie się na siebie różnych wzorów.

* Na marginesie: Yamamoto był pierwszym projektantem, który zastosował asymetryczne cięcia - sukienki z jednym rękawem zawdzięczamy właśnie jemu ;)


Asymetryczny kombinezon z dzianiny
Londyńskie muzeum Victoria & Albert otwiera 23 marca wystawę będącą retrospektywą twórczości Bowiego. Wśród eksponatów znajdą się m. in. rękopisy tekstów oraz oryginalne kostiumy, również te autorstwa Yamamoto. Ekspozycja będzie dostępna dla zwiedzających do 28 lipca. Wybiera się ktoś? Może macie wolne miejsce?

Bowie-damaged

poniedziałek, 11 lutego 2013



Szwajcaria: Domek z kukułką i pałac


- „To przeklęte miejsce powinno zostać zmiecione z powierzchni Ziemi”, no no, David, ostre słowa. Właśnie przeczytałem w gazecie wywiad z Tobą. Ciekawe co na to ludzie… szczególnie mieszkańcy LA. Wątpię, żeby byli urzeczeni tym coś nagadał.
- Doskonale wiesz jak jest. Ludzie mi nie zawadzają, ale przed tymi typkami spod ciemnej gwiazdy nie ma ucieczki. Wszędzie mnie znajdą. Wiedzą gdzie mieszkam, wiedzą gdzie nagrywam, gdzie piję kawę - dosłownie czuję ich wzrok na plecach. Nawet gdy nie jestem na głodzie, koka zawsze jest o 5 minut ode mnie. To przez ten Amerykański Sen - każdy chce znaleźć szybki sposób na kasę, ale pogoń dealerów za pieniędzmi nie daje mi żyć.
- Hmmm... Słuchaj, płyta wydana, trasa lada dzień się skończy, coś Cię tu trzyma? Co powiesz na przeprowadzkę z powrotem do Europy? Jakieś spokojne miejsce, wiesz, zielono, cicho, żadnego śladu po tych gnojkach – może Szwajcaria? Mieszkałem tam jakiś czas. Mówię Ci – ładnie miejsce – Chaplinowi się podobało. To samo Hemingway. Audrey zdarzało się narzekać, ale podobno i tak kochała ten kraj…
- Zastanowię się nad tym Stanley, jestem wykończony. Muszę odpocząć... 

----------------------------------

Tak mogła wyglądać rozmowa telefoniczna Davida z jego managerem Stanleyem Diamondem w roku 1975. Po wydaniu Young Americans, jak dotąd najbardziej kasowego krążka z hitem „Fame” na czele, Bowie czuł się wyczerpany. Nie tylko wspomaganym narkotykami zabójczym tempem życia, ale też krzywdzącą dla muzyka współpracą z byłym managerem Tonym DeFriesem. „What you need, you have to borrow” śpiewa pełen rozgoryczenia Bowie w „Fame” – niesamowicie sławny z niemal pustym kontem.

Zdeterminowany, aby uporządkować swoje życie, wkrótce zgodził się na propozycję Diamonda i razem z żoną i synem przeniósł się do chatki w Blonay – malutkiej, szwajcarskiej miejscowości położonej w górach (mapa). Domek wybrała Angie Bowie, jego ówczesna żona, która później w jednej ze swoich książek wspomni, ze nazywali go „cuckoo-clock” – zegar z kukułką. Jak David przekonywał w wywiadach, to miejsce zapewniało mu niczym niezmąconą ciszę i harmonię: "Mam tutaj święty spokój. To jedyne miejsce na świecie, do którego wróciłbym z taką radością". 

Bowie w sztuce "Człowiek słoń"
Drastyczna zmiana tempa dla nigdy nie odpoczywającego, ciągle aktywnego Bowiego miała też złe strony. "Chodził w tę i z powrotem po tym wspaniałym domu i nie mógł tego znieść. Próbował udawać, że mu się podoba, ale zawsze widziałam to przerażenie w jego oczach. To w ogóle nie było jego miejsce" – wspomniała po latach Angie, która w Szwajcarii spędziła dzieciństwo i chodziła do szkoły. Być może miała rację, być może już wtedy ich małżeństwo wkraczało w poważny kryzys. Cztery lata później, w 1980 roku doszło do rozwodu. "W połowie lat 80. znalazłem się w bardzo twórczym przygnębieniu. Pisałem tyle co zawsze, ale nie byłem zadowolony z jakości mojej pracy. Próbowałem przypodobać się całej publice" wspomina Bowie. Z drugiej strony jednak, był to bardzo produktywny okres jeśli chodzi o aktorstwo. W tym czasie David zagrał  tragiczną tytułową postać w sztuce broadwayowskiej pt. "Człowiek słoń". Wystąpił także między innymi w "Zagadce nieśmiertelności" oraz "Marry Christmas, Mr. Lawrence", kręconego na wyspie Jawie, co miało zapewne związek z jego ogromnym zainteresowaniem orientem.

Muzyka jednak nigdy nie zeszła na dalszy plan. Wręcz przeciwnie. To w Szwajcarii Bowie zaczął słuchać kraut rocka i przyglądać się niemieckiej scenie muzycznej, co zaowocowało później trzema krążkami z tzw. trylogii berlińskiej. Warto również zauważyć jedną z najgłośniejszych kolaboracji brytyjczyka powstałą właśnie w tym trudnym dla niego okresie – chodzi o piosenkę "Under pressure" zespołu Queen, z której, nomen omen, nie był do końca zadowolony. "Kiedy chłopcy pojawili się w Szwajcarii, pojechałem spotkać się z nimi w studiu [Mountain Studio – przyp. aut] i - co było nieuniknione - zaczęliśmy razem grać. (…) Wszystko działo się tak szybko; to jedna z takich rzeczy, które powstają w ciągu dwudziestu czterech godzin. Powstał tak szybko, że słysząc teraz część tekstu, aż kurczę się ze wstydu.” Innego zdania byli muzycy Queen. Roger Taylor tak komentował tę krótką współpracę: "To jeden z najlepszych kawałków, jakie kiedykolwiek zarejestrowaliśmy, a do wszystkiego doszło zupełnie przez przypadek, gdy David odwiedził nas w studiu w Montreux."

Prowadząc spokojne życie David mógł spędzić nieco czasu w galeriach sztuki i muzeach (mowa tutaj szczególnie o Bruecke Museum w Berlinie), co po krótkim czasie stało się niemal jego obsesją. Christopher Stanford, jego biograf,  w następujący sposób opisuje tę kwestię: "Nie tylko stał on się [Bowie] fanem sztuki ekspresjonistycznej. Zamknięty w pokoju rozpoczął samodzielny intensywny kurs samo udoskonalania się w muzyce klasycznej i literaturze oraz zaczął prace nad swoją autobiografią."


Równo dwa lata po rozwodzie muzyk przeniósł się do willi położonej  w okolicach Lozanny - około 30 kilometrów na północ od Jeziora Genewskiego.  Chateau du Signal (wnętrze domu można zobaczyć w filmie "Gorzka czekolada" z 2000 r.) jest wybudowaną na początku XX wieku, urządzoną w drewnie posiadłością rosyjskiego księcia. Jej nowy mieszkaniec był  tajemniczy i niezbyt chętny do rozmów. Stan ten przypominał koniec lat 70., również spędzonych przez niego w Szwajcarii. "Co to do cholery znaczy 'większość mojego czasu'!?" wrzasnął kiedyś David na jednego z reporterów, kiedy ten zapytał  dlaczego spędza tyle dni w swojej willi, zachowując się dokładnie odwrotnie niż Bowie z czasów, z których dziennikarze go pamiętali – już nie przypominał  szalonego rockmana, który nie wie co to sen. Powodem takiego zachowania mogła być zwykła nuda - w latach 80. mówiono i pisano, że David nie mając co ze sobą zrobić, prawie "chodził po ścianach". 

David i Iman
Był 43-letnią gwiazdą rocka z majątkiem wartym prawie pięćset tysięcy funtów, która niedawno wyszła z depresji, kiedy to w 1990 roku znalazł swoje prawdziwe szczęście – supermodelkę Iman. Pobrali się w kwietniu we Włoszech - dwanaście lat po rozwodzie z pierwszą żoną. "To była miłość od pierwszego wejrzenia" mówi David. Swoją przyszłą żonę urzekł niesamowitą determinacją. "Dowiedział się, że mój samolot będzie za jakiś czas lądował - przyszedł na lotnisko. Sam, żadnej ochrony, z kwiatami w ręku. Czekał na mnie przed wyjściem. Nigdy nie dbał o to, czy patrzą inni." Postanowili zostać w Szwajcarii. Powody ku temu były bardziej prozaiczne niż mogłoby się wydawać – pieniądze. Powrót do Stanów oczywiście nie wchodził w grę, Wielka Brytania również do tego nie zachęcała swoimi ponad 75% podatkami nakładanymi na artystów. "Byłem głupiutkim chłopcem jeśli chodzi o moje finanse. Dopiero teraz zaczynam dostrzegać swoje błędy" – przyznał później Bowie. 

Wieloletnią przygodę ze Szwajcarią zakończył w 1998 roku, kiedy to wystawił na sprzedaż często opuszczaną (na rzecz wojażów do Afryki i na Daleki Wschód) rezydencję. Mówi się, że zrobił to za namową Iman, która wolała miasto zamiast "sielankowej egzystencji na szwajcarskiej wsi". Obecnie razem prowadzą bardzo konwencjonalny tryb życia . Bowie nie musi powracać na scenę muzyczną tylko po to, by podreperować finanse, gdyż sam pilnie dogląda wszelkich spraw dotyczących jego majątku. Nie potrzebuje robić szumu wokół swojej osoby, nie szuka popularności ani tym bardziej skandalu. Na wywiadówki do szkoły córki chodzi jako David Jones, ojciec. Na tym właśnie polega wielkość Davida Bowiego. Do dziś mieszka w Nowym Jorku z Iman i Alexandrią. Są szczęśliwi. Co miesiąc, czternastego świętują dzień ich pierwszej randki.

--- Superg




Changes!

Zmiany, zmiany, zmiany... :)

Wprowadzamy do naszego bloga dwa nowe działy:

The Man Who Saw The World - o podróżach Bowiego, o tym, jaki wpływ miały na jego życie i twórczość
Autorem tego cyklu będzie nasz nowy blogowy kolega - Superg:
"...  Zaczęło się chyba od 'Changes' - często granej w różnych radiach, filmach, etc... Potem o Bowiem zapomniałem, aż trafiłem na artykuł w Newsweeku, który kupiłem sobie na podróż. Jako, że interesuję się też miastami i metropoliami, zaciekawiło mnie to, co dzieje się w Berlinie (albo co działo się). Zachowałem ten artykuł i zaraz po powrocie z wakacji zaczęła się moja fascynacja Bowiem. Im więcej o nim wiedziałem, tym bardziej mi imponował..."
Każdy post z serii oznaczony będzie paskiem





Fashion! Beep-beep - o stylu Bowiego, kostiumach, projektantach, którzy z nim współpracowali i o nieskończonej ilości inspiracji dla świata mody
Autorką będę ja, Wasza Bowie-damaged :) Moja "znajomość" z Bowiem zaczęła się prozaicznie - po obejrzeniu filmu. Było to jeszcze w gimnazjum (jakieś 6 lat temu). Na lekcji angielskiego oglądaliśmy nowy wtedy film Christophera Nolana "Prestiż". Byłam pod wielkim wrażeniem nie tylko Christiana Bale'a ;) ale też aktora grającego Nikola Teslę. "Skadś znam faceta! Tylko skąd? W czym jeszcze grał?" myślałam cały czas. To był oczywiście Bowie. Do dzisiaj jedną z moich ulubionych scen filmowych jest rozmowa z Angierem. Kwestia Tesli, zyskuje zupełnie nowe znaczenie w ustach Bowiego! (filmik poniżej)
Posty z kategorii o modzie poznacie po pasku






Poza nowymi działami, oczywiście nadal będziemy regularnie publikować posty na inne tematy związane z Davidem. 
Pierwszy artykuł z cyklu The Man Who Saw The World już dzisiaj wieczorem.

Na koniec jeszcze wspomniany przeze mnie fragment filmu:


Do wieczora!
Bowie-damaged


środa, 6 lutego 2013

Obłąkany superbohater


Chcąc wezwać Batmana, wyświetla się w chmurach nietoperza. To oczywiste. Spider-Man pręży pierś zwieńczoną sylwetką pająka. Wiadomo z jakiej przyczyny. Ziggy Stardust z kolei, jest znany z błyskawicy. Dlaczego?

Autorem słynnego zdjęcia z okładki "Aladdin Sane" był Brian Duffy, brytyjski fotograf współpracujący m.in. z Harper's Bazaar, Vogue i Elle. Za makijaż odpowiedzialny jest Pierre La Roche, który pracował też przy tworzeniu wcześniejszego imagu Ziggy'ego i później przy sesji z Twiggy do "Pin Ups". Portret z 1973 roku pokazuje twarz Stardusta przeciętą przez błyskawicę - obecnie najsłynniejsze ze wszystkich przedstawień persony. Jest tak charakterystyczne, że stało się jej znakiem rozpoznawczym.

Pozostałe, rzadkie zdjęcia z tamtej sesji można zobaczyć tutaj.

Rozdarty na pół

Album "Aladdin Sane" powstał w większości w trakcie trasy koncertowej po Ameryce Północnej (1972), promującej pierwszy krążek Stardusta "Ziggy Stardust and The Spiders From Mars". Chciałem być na scenie i dawać koncerty, ale z drugiej strony nie miałem ochoty podróżować autobusami z tymi wszystkimi dziwnymi ludźmi... Więc "Aladdin Sane" był jakby rozdarty na pół - wspomina Bowie (źródło). Piorun symbolizuje to pęknięcie, mieszane uczucia związane pobytem w USA. Kraj, będący ciągłą inspiracją i drogą do sławy, okazał się miejscem nie do końca bajkowym. Podobno Bowie miał określić ten stan rodzajem schizofrenii. Jak dotąd nie udało mi się jednak dotrzeć do potwierdzającej to stwierdzenie wypowiedzi, więc pozostawiam je w sferze domysłów. 

Wiele interpretacji sugeruje, że "Aladdin Sane" pośrednio nawiązuje do choroby psychicznej starszego brata Bowiego (zainteresowanym polecam lekturę wątku na jednym z zagranicznych forów poświęconych DB - są tam ciekawe spostrzeżenia). Terry Jones cierpiał na schizofrenię, przekazywaną w rodzinie po stronie matki. Nie ulega wątpliwości, że David obawiał się choroby, przeżywając jednocześnie cierpienia brata, który popełnił samobójstwo w 1985 roku. Czy jednak album z 1973 roku może być wyrazem lęku i traumy związanej z chorobą? Czy ukryty w grze słów tytułowy "lad insane" ("obłąkany chłopak") to Terry?

Sprzedany

W "Aladdin Sane" próbowałem zredefiniować Ziggy'ego, czyniąc takim, jakim oczekiwali go ludzie - stwierdził Bowie. - Album "Ziggy Stardust" już opowiedział całą historię. Nie pozostało nic do dodania. Tworząc "Aladdin Sane" wiedziałem, że cała idea już się wyczerpała. To był trudny okres, po raz pierwszy i jedyny czułem, że pracuję dla kogoś innego. Tak, "Aladdin Sane" był rodzajem sprzedania się. (źródło)

Podczas trasy w 1972 jasnym stało się, jak wielkim sukcesem był koncept Ziggy'ego Stardusta. Bowie pod wpływem ogromnej presji swoich wydawców, napisał kontynuację mającą podtrzymać komercyjny sukces. Trudno mi uwierzyć, że zawarł w niej refleksje na tak intymny temat, jak choroba psychiczna brata. Ja ich tam nie znajduję. 

15 kwietnia ukarze się jubileuszowe wydanie Aladdin Sane, mające uczcić 40. rocznicę ukazania się albumu (więcej tutaj). Będzie to już czwarta reedycja krążka. 


Bowie-damaged