czwartek, 21 marca 2013

Bowie-damaged w Radio LUZ

Pierwszy wywiad Davida Bowiego


Ja również swój medialny debiut mam już za sobą.
W ostatni wtorek miałam okazję być gościem audycji House of Rock, prowadzonej przez Wojciecha Tomczyka i Łukasza Jakóbka. 
Jeśli macie ochotę posłuchać trochę Bowiego, trochę naszych opinii o jego muzyce lub zwyczajnie pośmiać się z tego, jak plącze mi się język - zapraszam. 





Zapraszam też do odwiedzenia profilu audycji House of Rock na Facebooku.

Bowie-damaged

PS Pozdrowienia dla Doroty - naszej realizatorki i autorki zdjęć :)

poniedziałek, 18 marca 2013

The Next Day - recenzje

Od premiery The Next Day minął tydzień. To dobry moment na pierwsze podsumowania i konfrontację swoich wrażeń z ocenami innych.
Postanowiłam zebrać kilka ciekawych recenzji, które pozwalają spojrzeć na płytę z różnych perspektyw. Każda zwraca uwagę na inne jej aspekty albo wychwalając krążek pod niebiosa, albo niemal mieszając nowego Bowiego z błotem. Bez względu na osobistą opinię, na pewno warto przeczytać wszystkie.

Post ten ma też dodatkowe zadanie. Chcę, żeby posłużył za preludium lub przykład do konkursu, jaki ogłosimy w przyszłym tygodniu. Mamy dla Was aż 20 płyt The Next Day!
Obserwujcie bloga i nasz funpage, gdzie wkrótce podam szczegóły.

____________________________________________________________________________________________ 

Brytyjski magazyn NME (New Musical Express) przyznał nowej płycie Bowiego  8 na 10 punktów 
To przypalająca wręcz nerwy siła tych piosenek uderza najmocniej; - pisze w swojej recenzji Emily Mackay - słuchając jej nie ma się poczucia, tak jak przy Outside czy Earthling, że [album] powstał głównie z potrzeby kolejnego przedefiniowania podejścia do muzyki, która pchała Bowiego do nagrywania nowych płyt. Te piosenki naprawdę sprawiają wrażenie historii, które chcą być koniecznie opowiedziane; są inteligentne, agresywne i brzmią, jakby jak najszybciej chciały ujrzeć światło dzienne.
Na końcu dziennikarka przywołuje anegdotę opowiedzianą przez Tony'ego Viscontiego, o tym jak Bowie miał emanować pozytywną energią i śmiać się w trakcie sesji nagraniowych. "Po prostu chcę nagrywać" miał powiedzieć David swojemu producentowi.
Zamiast wymyślać swoją muzykę na nowo, Bowie czerpie z przeszłości i posuwa swój styl naprzód, ciągle pragnąc więcej - podsumowuje Mackay. - I rzeczywiście Visconti zasugerował, że Bowie ma coś jeszcze w zanadrzu.
Tekst całej recenzji: "David Bowie - The Next Day"
____________________________________________________________________________________________

Redakcja amerykańskiego Spin była bardziej nieprzychylna, oceniając krążek na  5 z 10 możliwych punktów .
Alfred Soto zaczyna swoją recenzję od krytyki Bowiego z lat dziewięćdziesiątych - określa ten okres jako late-career rehab, mając na myśli nieudane, według autora, próby powrotu do świetności lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nie licząc jednego występu z Arcade Fire i zdjęć paparazzich przedstawiających cudownego starego tatę, robiącego nudne rzeczy na Manhattanie, Bowie milczał od dekady - pisze Soto - było to jedno z najsprytniejszych posunięć w jego karierze (...). 
Dalej dziennikarz stwierdza, że The Next Day nie jest krokiem naprzód w porównaniu do Reality - Bowie zatrudnił nawet tych samów muzyków. Później analizując kolejno wszystkie utwory dochodzi do wniosku, lub raczej powraca do pierwszego zdania swojego tekstu : To nie musiało się wydarzyć. (...) The Next Day to album, który niekoniecznie musiał powstać.
W zakończeniu wyjaśnia - Reality zamknęło dekadę falstartów i ślepych zaułków, których wynikiem często była porywająca muzyka; to było jak bourbon przed snem. The Next Day każe fanom udawać, że te lata pełnego odwagi uśpienia, w ogóle nie miały miejsca.
Tekst całej recenzji: David Bowie , ‘The Next Day’ 
____________________________________________________________________________________________

Bob Sheffield z amerykańskiego Rolling Stone nie owija w bawełnę i już na początku swojej recenzji stwierdza, że "The Stars (Are Out Tonight)" jest jedną z najlepszych piosenek, jakie kiedykolwiek napisał Bowie. 
Redakcja magazynu oceniła cały album na  4 z 5 gwiazdek , natomiast społeczność portalu Rolling Stone do tej pory przyznała płycie 4,5 gwiazdki.
Sheffield zwraca uwagę na związek The Next Day z berlińskim okresem twórczości Bowiego (na co ewidentnie wskazuje okładka), nawiązania do Scary Monsters oraz większości krążków z lat dziewięćdziesiątych. Ciekawe, że album kojarzy się dziennikarzowi również z piosenką "In My Life" Johna Lennona - w pewnym sensie każda piosenka [z the Next Day] mogłaby być dalszym ciągiem tego utworu. 
W podsumowaniu czytamy - Jest w niej [płycie] dużo dowołań do przeszłości, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej; są one wynikiem rozmyślań Bowiego nad tym jakich ludzi spotkał i w jakich był miejscach. Mimo to, on stanowczo dąży do przyszłości. I kiedy osiąga radosne wyżyny "The Stars (Are Out Tonight)", sprawia, że przyszłość brzmi tak, że nie można jej się oprzeć.
Tekst całej recenzji: David Bowie, The Next Day
____________________________________________________________________________________________

Recenzja brytyjskiego The Guardian jest obszerną i rzetelną analizą The Next Day. Ogólna ocena płyty to  4 na 5 gwiazdek
Autor, Alexis Petridis, na początku zastanawia się dlaczego Bowie decyduje się na comeback akurat teraz i dlaczego to "Where Are We Now" jako pierwsze zostało przedstawione publiczności. Opisując kolejne utwory, bierze pod uwagę kontekst ery berlińskiej, a po zestawieniu krążka z Lodger (zgodnie z pewną sugestią Viscontiego), stwierdza, że to, co posiada The Next Day, a czego zapewne nie ma Lodger, jest czymś bardziej prozaicznym. (...) sukces The Next Day opiera się na prostych przyjemnościach, czego zupełnie nie można powiedzieć o Lodger czy Station to Station.

____________________________________________________________________________________________

Powyższe recenzje to wyłącznie anglojęzyczne teksty zagranicznych czasopism. Wśród polskich propozycji znalazłam krótki tekst Bartka Chacińskiego dla Polityki (Pół świetnej płyty), który jednak dość powierzchownie opisuje album. Jest jeszcze recenzja na portalu wp.pl autorstwa Lesława Dutkowskiego (David Bowie - The Next Day- ta z kolei jest po prostu żałosna, czego świadectwem niech będzie cytat o "Where Are We Now" : Jakby chciał [Bowie], żebyśmy pomyśleli, że weźmie go na tęskne wspominki. 

Czekam na kolejne polskie teksty, które będą w stanie dokonać szerszej oceny The Next Day.
Podsyłajcie też linki do ciekawszych recenzji, jakie zwróciły waszą uwagę - chętnie wrzucę je na naszego funpage'a.

Pozdrawiam i przypominam o przyszłotygodniowym konkursie :)
Bowie-damaged

środa, 13 marca 2013

Bowie-bookmark

Mamy dla Was ciekawą niespodziankę - zakładkę do książki przedstawiającą grafiki inspirowane okładkami płyt Bowiego.
Zakładka jest pierwszą z serii ośmiu, jakie przygotowaliśmy. Kolejne będziemy publikować na naszym blogu.

Zakładkę numer jednen można pobrać klikając TUTAJ
Poniżej krótka instrukcja jak ją złożyć.

Pozdrawiam :)
Bowie-damaged.


1) Po ściągnięciu pliku, należy go wydrukować, a następnie wyciąć zakładkę.




2) Drugi krok to złożenie jej wzdłuż przekątnych kwadratu (jak na zdjęciach). 







3) Teraz trzeba złożyć zakładkę na pół.




4) Na koniec wystarczy wypchnąć lekko środkowy punkt kwadratu w górę, aby powstał rodzaj ostrosłupa, który po zgięciu jest już gotową zakładką.






5) Zakładki można używać nakładając ją na róg książki lub czasopisma.





niedziela, 10 marca 2013

Everyday Heroes - wyniki



W imieniu całego zespołu Dobrych Historii dziękuję wszystkim za udział w naszym konkursie.
Powyżej nagrodzone zdjęcia - wszystkie dostępne są w galerii Everyday Heroes na naszym facebookowym profilu.
Jak zapewne zauważyliście, jest ich trochę więcej, niż przewidywane wcześniej 7 - udało mi się przekonać Prezesów Wydawnictwa, żebyśmy nagrodzili wszystkie zgłoszenia ;) 

W pierwotnej wersji konkursu na nagrody mieliśmy przeznaczone jeszcze płyty "The Next Day". Jako, że w przyrodzie nic nie ginie, one też już wkrótce będą mogły trafić w Wasze ręce. Obserwujcie bloga i naszego funpage'a.

Pozdrowienia!
Bowie-damaged

piątek, 1 marca 2013

Bowie jak Maryja Dziewica na tortilli

Publikujemy wywiad z Marc'iem Spitzem, autorem "Bowie: Biografia", przeprowadzony dla amerykańskiego magazynu Elle przez Erin Clements.
Spitz opowiada o tym jak przypadkowo spotkał Bowiego na ulicy i wyjaśnia jak wyglądała praca nad książką. Rozmowa odbyła się jeszcze zanim Duke ogłosił swój wielki comeback.

-------------------------------------------------------------------------------------------------
Marc Spitz - dziennikarz współpracujący
m.in. z magazynami Spin, The New York Times,
Vanity Fair, Rolling Stone, New York Magazine,
Nylon, Maxim i Uncut; jest autorem dwóch powieści
i trzech książek dokumentalnych,
w tym biografii zespołu Green Day

Czy od dawna myślałeś o napisaniu biografii Bowiego?
Tak naprawdę nigdy nie sądziłem, że napiszę książkę o Davidzie Bowie. Nie wydawało mi się, żebym był w stanie to zrobić. To trochę jak w Świecie Wayne'a – myślałem, że nie jestem godny. Mogłem dać sobie radę z Green Day, bo to część mojego pokolenia. Wciąż pamiętam chwilę, kiedy ukazał się ich pierwszy album. Ale Bowie to gwiazda innego kalibru. 
We wstępie wspominasz incydent, który sprawił, że postanowiłeś uczynić Bowiego tematem swojej następnej książki. Czy to zdarzenie naprawdę miało miejsce?
Wracałem do domu z Cedar Tavern, to stare, nowojorskie miejsce spotkań literatów i dosłownie wpadłem na Davida Bowie. Moi znajomi przeczytali książkę i mówili: “To się nie zdarzyło naprawdę, no nie? Mnie przecież możesz powiedzieć”. A ja na to: “Nie, to wszystko na serio. Pojawił się, jak Maryja Dziewica na tortilli, tyle że to był David Bowie na Dziesiątej Ulicy, tuż przed wejściem do banku Chase”. I pomyślałem sobie, no cóż, oto znak, którego szukałeś – poświęcisz się temu, choćby nie wiadomo co.
Jakiego rodzaju przygotowania poczyniłeś?
Przeczytałem prawdopodobnie około 100 książek. Wszędzie je ze sobą nosiłem, jakbym znowu był w gimnazjum, upchnięte w plecaku, razem z laptopem. Najlepszą rzeczą w pisaniu tej książki były spotkania z niektórymi ludźmi i podróże. Nie można napisać książki o Davidzie Bowie siedząc w Nowym Jorku, taki z niego międzynarodowy typ. To najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem, ale też najlepsza książka, jaką zdarzyło mi się napisać.
Co skłoniło cię do wykorzystania tych wszystkich osobistych anegdot, które wieńczą sporą część rozdziałów?
Nie istnieje zasada, która mówi, że pisząc poważną biografię musisz być robotem. I musiałem sobie jakoś poradzić z faktem, że jestem fanatykiem, apostołem Bowiego. Nie byłem w stanie napisać książki bezosobowej, pozbawionej emocji. Więc pomyślałem, że potraktuję te anegdotki jako przerywniki, coś na przeczyszczenie podniebienia, sposób na wesołe rozładowanie napięcia. Drugą kwestią było stworzenie swoistej wizytówki – czegoś, o czym ludzie będą rozmawiać. W innym wypadku mogło się okazać, że to po prostu zwykła książka o Davidzie Bowie. W tej chwili ta biografia to w najgorszym razie przeciętna książką z kilkoma niezłymi anegdotami, które mogą Cię rozbawić albo sprawić, że pomyślisz: “ten facet przeszedł dokładnie to, przez co ja przeszedłem”.
Dlaczego akurat teraz warto ponownie podjąć temat Bowiego i tego jak ważną jest osobą?
Cóż, oczywistą odpowiedzią jest, że Bowie stał się taką trochę widmową postacią. Był niezwykle płodnym artystą, w latach 60-tych i 70-tych wydawał jeden po drugim albumy,  z których każdy jest muzycznym kamieniem milowym. Nawet w latach 80-tych i 90-tych zawsze sprawiał wrażenie zaangażowanego i podekscytowanego – nie ważne czy chodziło o interesy, o Internet, czy o ruch britpopowy. A później niestety miał poważne kłopoty ze zdrowiem, zaraz po wydaniu świetnej płyty i tournee, które było prawdopodobnie najbardziej kasowym w roku 2004. Od tamtej pory nic. Czasem pojawia się w świetle fleszy na czerwonym dywanie, można go też zobaczyć na Youtube, ale to już nie jest ten sam Bowie. Kiedy kogoś brakuje, ludzie zaczynają sobie przypominać świetne rzeczy, które zrobił – Michael Jackson jest tego doskonałym przykładem. A mit dotyczący Bowiego ma w sobie coś nieskazitelnego.
W jaki sposób proces pisania tej książki zmienił twoje spojrzenie na Bowiego?
Autor bardzo zbliża się do każdego tematu, jaki podejmuje, i kiedy nagle słyszysz w radio muzykę ludzi, o których piszesz, te dźwięki zostają ci w głowie. Dobry pisarz nie popada w paranoję i jest świadomy, że to minie. W końcu przestaniesz słyszeć te piosenki w swoich snach, ale nie opuści cię pewien sentyment względem swojego tematu. Przeczytałem wszystkie wywiady, jakich Bowie kiedykolwiek udzielił, poczynając od roku 1962. Miałem w mieszkaniu prawdziwą bibliotekę, sterty książek i czasopism leżały na meblach. Stałem się fanem tych małych kolorowych karteczek na notatki. Były ich tysiące i ja jeden je rozumiałem. To jak w Pięknym umyśle, w tej scenie, kiedy znajdują go w garażu. Ale wcale nie jestem pewien, czy poznałem Bowiego, bo nie przeprowadziłem wywiadu z nim samym – i to była przemyślana decyzja.
Czemu tego nie zrobiłeś?
Kiedy pisałem książkę o Green Day, zespół najpierw ją autoryzował, a później “odautoryzował”, bo stwierdzili, że nieautoryzowana biografia będzie bardziej “cool”. Rozmawiałem z Billie'm Joe[1] i on był kompletnie zakręcony, a ja musiałem sam sobie załatwiać wstęp na ich koncerty. Na ich obronę powiem, że w międzyczasie stali się naprawdę wielcy – ze znanego zespołu stali się kapelą na miarę U2. Ale byłem potem mocno zdezorientowany i pomyślałem, że nie chcę przez to kolejny raz przechodzić. Z drugiej strony musiałem przecież robić wywiady z ludźmi, przeczytać wszystko i oglądnąć każdą minutę dostępnych filmów o Bowiem; wreszcie zacząłem myśleć jak Bowie i sądzę, że go rozumiem. Było w tym coś  z Obywatela Kane'a – człowiek trochę staje się detektywem.
Jak trudno było dotrzeć do Angie Bowie, Petera Framptona, Kena Pitta i reszty osób, z którymi dla odmiany przeprowadziłeś ponad sto wywiadów?
Było trudniej niż się spodziewałem, ponieważ wiele z tych osób rozmawiało w przeszłości z dziennikarzami i zwyczajnie się sparzyło – musiałem dopiero zdobyć ich zaufanie. Niektórzy słyszeli o mnie i powiedzieli: “Okej, pogadam z tobą, bo wiem, że zrobiłeś kawał dobrej roboty i zadajesz konkretne pytania”. Byli też tacy, którzy kompletnie mnie nie znali i mówili rzeczy w stylu: “Marc Spitz? Ten pływak?”. Każda kluczowa osoba, do której udało mi się dotrzeć miała swoje wymagania, ale byli swoistymi celami. To jak w Rodzinie Soprano – ludzie z FBI mają na ścianie całą rodzinę mafijną, szefa i jego podwładnych; ja też miałem taką ścianę i jeśli kogoś dopadłem, wykreślałem go wielką literą X.
Jak sądzisz, pod jakim względem wkład Bowiego w kulturę popularną jest najbardziej niedoceniany?
Bowie jest okazem fizycznego piękna, postacią prosto z żurnala, a jego muzyka jest niezwykle dramatyczna i teatralna, ale myślę, że nie zawsze docenia się jego pisarskie umiejętności. Jeśli posłucha się jego tekstów, okazuje się, że to poeta. Pod tym względem mógłby pewnie iść ramię w ramię z Paulem Simonem czy z Paulem McCartney'em. Nie docenia się go jako autora tekstów i myśliciela.
Na które ze wschodzących gwiazd dzisiejszej sceny Bowie miał największy wpływ?  
Na Lady Gagę, bez dwóch zdań. Również na Kanye'ego[2], ale on zbliża się do tego Bowiego z 1976 roku: wygaduje w prasie idiotyzmy, a te sprawiają, że wszystkie świetne rzeczy, które robi, stają się mało ważne. Chciałem nawet namówić Kanye'ego na wywiad do tej książki, ale jego menedżer powiedział: “To brzmi intrygująco, ale jesteśmy zbyt zajęci podbijaniem świata”. Wciąż jednak pojawiają się nowi buntownicy – w sferze kulturalnej, seksualnej, intelektualnej – i w każdym z nich jest coś z Bowiego.


[1]    Billie Joe Armstrong, wokalista i gitarzysta Greenday (przyp. tłum).
[2]    Kanye West – amerykański raper, wokalista i producent muzyczny.


Tłumaczenie Marcin Rusnak
Na podstawie: Elle